o ś.p. Siostrze Stanisławie
Drogie Siostry, dzisiaj dotarła do mnie smutna wiadomość o śmierci s. Stanisławy, z którą łączyła mnie więź przyjaźni, zapoczątkowana w nowicjacie w Trzebini w roku 2001. Używając słów bł. Jana Pawła II, 'tutaj się wszystko zaczęło....", mogę powiedzieć, że właśnie w Trzebini zaczęła się duchowa znajomość z tą Bożą istotą, służebnie oddaną Zbawicielowi. To właśnie postawa s. Stanisławy była dla mnie - na początku formacji zakonnej - przykładem umiłowania zgromadzenia i Kościoła. Rozmodlona i cicha, pokorna i delikatna, podchodząca do każdej pracy z fascynacją, radością i zapałem, umacniała mnie w rozwoju mojego powołania. Nigdy nie narzekała, nie buntowała się, a to, co czasem było trudne, oddawała Bogu na klęczkach. Mogę powiedzieć, że była przejęta do szpiku kości liturgią eucharystyczną, nie tylko jej zewnętrzną formą - co wynikało z pełnionej funkcji zakrystianki - ale także pełnią jej mistycznego znaczenia, przez co Jej osobiste zjednoczenie z Chrystusem dawało się odczuć w czasie każdej rozmowy. Wielokrotnie szturmowała niebo, prosząc Boga za konkretnego salwatorianina, o którym wiedziała, że potrzebuje "pomocy z góry". Bardzo przeżywała każde odejście nowicjusza, a odejście kapłana raniło Jej serce najmocniej, bowiem miała poczucie wielkiej odpowiedzialności, jaką ma każdy kapłan za powierzoną sobie owczarnię. Posłuszeństwo - ślub chyba najtrudniejszy - realizowała z anielską wręcz cierpliwością, której nigdy Siostrze Stanisławie nie brakowało. Miała wielkie poczucie humoru, o którym nie wszyscy wiedzieli, gdyż troski codzienne zaprzątały jej umysł od rana, i na zewnątrz mogła wydawać się czasami nieco "pochmurna". Nie oszczędzała sił fizycznych, czego świadectwem dla mnie, były jej spracowane ręce, którymi dźwigała hektolitry wody, aby nie uschły kwiaty, które "kochała". Jej duch był pełen entuzjazmu, stąd miała wrażenie, że ma o trzydzieści lat mniej. Kto ją znał, wie, że traciła wzrok, to było dla niej wielką bolączką, ale radziła sobie doskonale sama. Umiała się dzielić wszystkim ze wszystkimi. Była wyrozumiała, nigdy nie zwracała na siebie uwagi i nie oczekiwała pochwał. Była wrażliwa na krzywdę ludzką i jak tylko mogła, pomagała najuboższym. Odeszła w sobotę, w dzień poświęcony Maryi, której przykład całkowitego zawierzenia realizowała w stu procentach. Teraz jest już po drugiej stronie życia, więc nie dzielą nas tysiące kilometrów, a będąc tak blisko Pana Boga - czego jestem pewien - uprasza potrzebnych łask dla nas wszystkich.
ks. Piotr Majcher SDS