Kiedyś, gdy ktoś się decydował pójść do kapłaństwa czy zakonu, to bez warunków, na śmierć i życie…
Kiedyś, gdy ktoś się decydował pójść do kapłaństwa czy zakonu,
to bez warunków, na śmierć i życie…
Pochodzę z wioski pod Krakowem (Czernichów) z rodziny 6-osobowej: rodzice, 2 siostry i brat (który już zmarł). Do Zgromadzenia Sióstr Salwatorianek wstąpiłam 1 X 1952 roku w Goczałkowicach. O życiu zakonnym myślałam już od 17 roku życia. Podczas okupacji (1939-45) nie było możliwości ukończenia nawet szkoły podstawowej, bo przez okres 5 lat dzieci polskie się nie uczyły. Do szkoły chodziły tylko te dzieci, których rodzice podpisali, tzw. „volkslistę”, a skończenie szkoły było warunkiem przyjęcia do klasztoru. Całą okupację pracowałam jako służąca u pewnej rodziny w Krakowie. W tym czasie udało mi się skończyć kurs szycia. Skoro nie mogłam zostać siostrą zakonną, moim pragnieniem było chociaż służyć w klasztorze. A że umiałam szyć, to liczyłam na to, że mogę tym służyć siostrom. Czytałam w tym czasie o Anieli Salawie, jej sposób życia mi odpowiadał. W roku 1947 mój brat Franciszek wstąpił do księży Salwatorianów. Odwiedzając go w Mikołowie tęskniłam za siostrami salwatoriankami, które tam pracowały. To był mój pierwszy kontakt z nimi i okazja, by prosić o przyjęcie mnie na służbę. Tymczasem otrzymałam zgodę na wstąpienie do klasztoru. Przez 5 lat codziennie modliłam się za brata, aby został dobrym kapłanem, wiernym Bogu do śmierci. Ta intencja stała się dla mnie centralną i mobilizującą mnie do tego, by ofiarować wszystko w życiu za brata. Często sobie powtarzałam, że choćby mnie nie wiem ile kosztowało życie zakonne, ile cierpień, wyrzeczeń nie cofnę nigdy swojej decyzji. Pierwszą jakby próbę przeżyłam w nowicjacie. Były to czasy ciężkiego komunizmu. Komuniści prześladowali tak Kościół jak i zakony. W 1954 r. zaczęto wywozić siostry na Śląsku z ich domów komasując w wybranych miejscach, kołchozach np. w Staniątkach, w Wieliczce i innych. Moje współsiostry liczyły się z tym, że pewnej nocy (bo tak robili komuniści) przyjadą pod klasztor wozy, załadują siostry i wywiozą. Przełożona Prowincjalna przedstawiła nam nowicjuszkom (było nas 4) całą sytuacje w kraju i powiedziała: „ponieważ nie jesteście związane ślubami możecie wrócić do swoich rodzin, bo jutro jest niepewne”. Wtedy wszystkie powiedziałyśmy, że do domów wrócić nie chcemy. Jeśli siostry wywiozą to pójdziemy z nimi dzieląc ich los, dla Pana Jezusa jesteśmy gotowe na wszystko. Bogu dzięki do wywózki nie doszło, bo nadeszła „odwilż”, ale prześladowanie trwało. Rozwiązano małe seminaria, pozabierano kościołowi nieruchomości (domy, przedszkola, szkoły, szpitale), pozwalniano siostry pielęgniarki, katechetki z pracy, usunięto krzyże w szkołach, szpitalach, przesłuchiwano księży pod różnym pretekstem, zamykano ich, m.in. zamknięto biskupów katowickich, ks. Prymasa Wyszyńskiego. Można by tu dużo do opowiedzenia… Byłam zawsze i jestem szczęśliwa ze swego wyboru, nigdy nie żałowałam i gdybym jeszcze raz decydowała, bez wątpienia poszłabym do klasztoru. Codziennie Bogu dziękuję za powołanie, a zarazem proszę, bym jak najlepiej mogła Mu służyła aż do śmierci. Dla mnie powołanie zakonne jest po chrzcie św. największą łaską, jaką mnie Bóg obdarował, jest wyróżnieniem spośród tysięcy dziewcząt lepszych i godniejszych ode mnie. Jest wielkim zaufaniem Boga wobec mnie, a równocześnie zobowiązaniem - żyć tak, by Go nigdy świadomie nie zasmucić, nie zawieźć, ale pomagać Mu zbawiać innych.
Młodym dziewczętom odnośnie rozeznania powołania, to trudno coś powiedzieć, czy podsuwać, bo Pan Bóg się zwykle nie powtarza, ale do każdego człowieka podchodzi indywidualnie. Wydaje mi się, że jeśli dziewczyna czuje zainteresowanie życiem zakonnym, lub odczuwa wewnętrzne ciche pragnienie poznania życia zakonnego, radzę niech żarliwie się modli o światło Boże, aby poznała, to czego Pan Bóg chce od niej. Niech prosi Matkę Najświętszą, by jej towarzyszyła w tym poszukiwaniu. Niech przy tym często jednoczy się z Jezusem w komunii św. Dobrze jest porozmawiać o tym z dobrym i mądrym spowiednikiem, by pokierował ją na tej drodze. Gdy pragnienie się pogłębia i wyklaruje, wówczas warto zainteresować się zgromadzeniem zakonnym, poznać jego charyzmat. W zależności od tego, co chciałaby robić, jakie ma uzdolnienia i do czego, wybrać jedno i podjąć decyzję. Trzeba mieć przed sobą zawsze ostateczny koniec. Z Bogiem trzeba postępować poważnie i nigdy na próbę.
Po okresie postulatu, nowicjatu trzeba dokonać wyboru: złożyć śluby albo wrócić do świata. Chociaż według prawa kanonicznego składa się śluby na rok, to z intencją na zawsze. Jeśli Bóg dał łaskę powołania, to jestem za to odpowiedzialna. Gdy zmarnuję tę łaskę, odpowiem za to kiedyś przed Bogiem.
Powiem jeszcze, że różnica w zakonach kiedyś, a dziś, jest tak duża jak między dniem i nocą. Kiedyś nie było tyle wahań i rezygnacji, zarówno po ślubach czasowych, jak i wieczystych. Wymogi były większe i dyscyplina większa. Dziś młodzież jest bardzo słaba, nie tylko fizycznie, ale i duchowo. Szybko się do czegoś zapala, ale równie szybko ten zapał gaśnie. Kiedyś gdy ktoś się decydował pójść do kapłaństwa czy zakonu to bez warunków, na śmierć i życie...
s. Władysława