Moje powołanie - świadectwo z okazji jubileuszu 25 lat profesji zakonnej
„MOJE POWOŁANIE” – ŚWIADECTWO
Radując się pięknym jubileuszem 25 lat profesji zakonnej, Siostra Wioletta Budziak, tegoroczna srebrna jubilatka, dzieli się z nami wszystkimi głębokim i wzruszającym świadectwem życia powołaniem zakonnym w Zgromadzeniu Sióstr Boskiego Zbawiciela.
BSz
Rok 2019, to czas wielkiej łaski i wdzięczności. Tak się składa, że przyszedł moment na jubileusze w moim życiu. Dziękuję Bogu za 50 lat życia i 25 lat ślubów zakonnych w Zgromadzeniu Sióstr Salwatorianek. Przy takiej okazji przychodzi czas na refleksje, wspomnienia, zadumanie, pytania, czasami niedowierzenie jak to wszystko się potoczyło. Siostra Barbara Szczygieł, poprosiła mnie o napisanie świadectwa. Postanowiłam podzielić się kilkoma refleksjami z kolejnych etapów mojego życia osobistego i zakonnego, różnymi odczuciami, jak Pan Bóg prowadził to życie. Tak, bo życie to wielki dar Pana Boga, bo to On jest Dawcą życia: „Nim Ja ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na ten świat poświęciłem cię.” /Jer. 1,5/. Tak naprawdę teraz po latach wiem co znaczą te słowa i bardzo osobiście je przeżywam i doświadczam Bożego prowadzenia. Kiedy miałam 21 lat moja mamusia opowiadała mi historię moich narodzin: urodziłam się za późno i nie dawałam oznak życia, miałam zero punktów skali Apgar, pielęgniarka mówiła, że nie wiadomo czy będę żyć. Co zrobiła moja wierząca mamusia? Zawierzyła Maryi i Panu Bogu: „jeżeli to dziecko przeżyje i zostanie uratowane to ofiaruję je Bogu”. Nigdy wcześniej mi tego nie opowiadała, tylko cicho modliła się, przekazywała wiarę w Boga, pokazywała swoim życiem, że to ON jest najważniejszy, przekazywała wartości i tak samo towarzyszyła każdemu z mojego rodzeństwa. Kiedy poznałam Siostry Salwatorianki w ósmej klasie i chciałam iść do klasztoru, to moja mamusia powiedziała mi, że jestem za młoda i nie wiem co to życie. Później, kiedy mając 21 lat podjęłam decyzję i złożyłam dokumenty do klasztoru to ona się cieszyła. Po latach jestem jej wdzięczna, że nie powiedziała mi tego wcześniej, że nie czułam presji, że muszę wypełnić obietnicę daną Bogu przez moją mamusię. Ona w ciszy modliła się aby obietnica się spełniła. W domu rodzinnym wiara i Bóg był zawsze na pierwszym miejscu. Wychowałam się w rodzinie wielodzietnej, jak na dzisiejsze czasy, miałam pięcioro rodzeństwa czterech braci i jedną siostrę. Czas dzieciństwa to niezapomniane chwile spędzone z rodzeństwem. W moim życiu rodzina i wspólny dom odgrywają ważna rolę, czuję ogromną wdzięczność dla moich rodziców i rodzeństwa za ten wspaniały dom, pełen wartości, ciepła rodzinnego i wspólnie spędzanego czasu. Dzieciństwo, szalona młodość, doświadczenie rodzinnego domu to wielki dar, to korzenie mojego życia na których mogę budować moje człowieczeństwo, codzienność i do których wciąż mogę wracać.
Jak poznałam Salwatorianki? Kiedy byłam w siódmej klasie nasz katecheta ks. Andrzej Sulewski przyniósł na religię 2 zaproszenia do sióstr na dni skupienia w czasie ferii zimowych. Nie było możliwości żeby nie jechać i tak zaczęła się moja przygoda z Salwatoriankami. Pierwsza siostrą, którą poznałam była s Aniela Garecka SDS, która organizowała dni skupienia co kwartał i 10-dniowe rekolekcje wakacyjne. To niezapomniany czas i tak jak początkowo nie chciałam jechać do żadnych zakonnic, tak później nie wyobrażałam sobie, aby opuścić jakiś wyjazd do Salwatorianek. Jako młoda dziewczyna chodziłam pomagać na weselach w kuchni i w obsłudze. Ten fakt nie mógł mi przeszkodzić w wyjazdach do Sióstr. Po weselu nawet zmęczona wsiadałam w pociąg i kierunek salwatorianki – rekolekcje. W moim młodym życiu poznałam jeszcze Siostry Boromeuszki z Trzebnicy i Siostry Betanki, które przyjeżdżały do naszej parafii. To były ciocie naszego wikarego, zawsze mnie zapraszały aby się z nimi spotkać. To było wszystko bardzo potrzebne, piękne dzieciństwo, szalona młodość. Zawsze wszędzie było mnie pełno, nie mogłam usiedzieć w jednym miejscu, ciągle byłam w drodze. Z Salwatoriankami miałam najlepszy kontakt, tam czułam się jak w domu, było mi tam dobrze. Kiedy myślę o moim powołaniu to pamiętam, że od razu chciałam wstąpić do klasztoru już w 8 klasie, bo to był ten pierwszy błysk, pierwsze zauroczenie, zafascynowanie, zakochanie i chęć oddania życia Jezusowi. Chciałam służyć, to był ten młodzieńczy zachwyt, a że byłam niepełnoletnia to musiałam mieć zgodę rodziców i wtedy moja mamusia, jak już wspomniałam, nie zgodziła się. Wydawało mi się wtedy, że mamusia jest zacofana, nie rozumie mnie, nie zna się na niczym . Ale nic nie dzieje się bez woli Bożej, tak dzisiaj to rozumiem. Życie toczyło się dalej, poszłam do szkoły średniej, chodziłam na wesela, ciągle prowadziłam rozbiegane życie. Przestałam jeździć na rekolekcje do Sióstr. Pracowałam przez rok w Bagnie w seminarium w kuchni, z s. Anielą robiłam dużo różnych rzeczy, żeby nie myśleć o tym co chcę robić. A wtedy przyszedł czas kiedy Pan Bóg zaczął się upominać o Swoje miejsce w moim życiu. Ale wtedy sądziłam, że to nie teraz, to nie dla mnie, ja chcę założyć rodzinę, mieć dzieci, swój własny dom, piękny ogród, wspaniałego męża, być dobrą gospodynią, mamą, żoną. A Pan Bóg chciał czego innego, już od dawna miał zaplanowaną drogę życia, można by powiedzieć za Izajaszem: „Tak drogi Moje nie są waszymi drogami i myśli moje nad myślami waszymi” /Iz 55,8/. Tak naprawdę myśląc o drodze powołania jestem pewna, że to Bóg jest Tym, który powołuje, który pragnie aby ofiarować właśnie Jemu swoje życie i młodość. I tak myślę, że nie da się Bogiem manipulować, zagłuszyć Jego głosu: „Pójdź za Mną, zostaw to wszystko co robiłaś dotąd w swoim życiu, zacznij nowe”. Mogę powiedzieć, że po prostu przyszedł taki czas, przestało mnie cieszyć chodzenie po weselach, rozbiegane życie, byłam tym zmęczona. Zaczęłam szukać spokoju i ciszy. Przyszedł moment podjęcia decyzji, poczułam spokój, harmonię i choć nadal pracowałam, to podjęta decyzja dała mi stabilizację.
Dzień wstąpienia do Salwatorianek, to 24 września. Siostry nie wierzyły, że ja przyjdę do klasztoru, powiedziały „…jak mnie nie zobaczą z walizkami to nie uwierzą”. Ale kiedy zapukałam do furty klasztornej, wraz z moim bratem, który mi towarzyszył, wtedy rozpoczęłam przygodę życia z Jezusem Zbawicielem, którego chciałam oddać swoje młode życie na służbę ludziom. Czas formacji to poznawanie codziennego życia w klasztorze, zakochania się w Jezusie, modlitwa, bycia we wspólnocie. Ten czas to kandydatura i postulat. Mój nowicjat był wydłużony do 3 lat: rok w Polsce i 2 lata w międzynarodowym nowicjacie w Wiedniu. To piękny podarunek Boga dla mnie, wszystko przez Niego zaplanowane. Wspaniałe doświadczenie a równocześnie trudne: różne narodowości, inna kultura, ale to czas darowany i przeżyty z ufnością i zaufaniem. Nowicjat to czas rozeznawania, to czas bardzo poukładany, który pomaga w podjęciu decyzji złożenia pierwszych ślubów. Z Reguły Życia: „Przez profesję zakonną poświęcamy się całkowicie Bogu dla drugich i włączamy się w nowy sposób w życie i świętość Kościoła żyjąc na co dzień konsekracją zakonną polegamy na Bogu, który jest wierny i radujemy się z wyboru Tego, który wybrała nas pierwszy” /RŻ. 10/. I tak 15 sierpnia złożyłam pierwsze śluby: „Panie Jezu Chryste Zbawicielu świata odpowiadając na Twoje wezwanie do wiernego naśladowania Ciebie w miłości i do całkowitego oddania się na służbę Kościołowi dla zbawienia dusz ślubuję ubóstwo, czystość i posłuszeństwo…” Zaczyna się dalsza przygoda formacji: juniorat. Została mi powierzona praca apostolska w jednej ze wspólnot i nadal trwała formacja przygotowująca do złożenia ślubów wieczystych. Jakie były moje apostolaty? No, nie może być inaczej jak posługa w kuchni, która zawsze kochałam: w kuchni w Domu Prowincjalnym w Goczałkowicach-Zdroju, w domu spokojnej starości dla byłych więźniów obozów koncentracyjnych w Węgierskiej Górce, u Księży Salwatorianów w Bielsku Białej i znowu w goczałkowickiej kuchni. Po 6 latach Bóg przez przełożonych posłał mnie do Żywca, a po 12 latach do Zielonej Góry. To droga moich miejsc pracy apostolskiej. Co Bóg na drodze codzienności pozwala mi przeżyć? ….to takie momenty szczególne, bo każdy dzień dany, podarowany jest przeżyciem. Zostałam skierowana na szkołę formatorek do Centrum Formacji Duchowej w Krakowie. Dwa lata intensywnie pracowałam: wykłady i zmaganie się z sobą podczas warsztatów, tak to by można było nazwać. Ale dziś po latach, kiedy myślę że tak się buntowałam i nie chciałam się tego podjąć, jestem pewna, że to Pan Bóg wie co najlepiej jest nam potrzebne. Dziś jestem bardzo wdzięczna za ten czas, za ten dom CFD w Krakowie, za tę przystań. Tak mogę powiedzieć, że to moja „BETANIA”, do której staram się wracać w miarę możliwości raz w roku na rekolekcje. Dziękuję za tę wspólnotę, za księży i siostry tam posługujące. Dziś kiedy zastanawiam się nad życiem, powołaniem, wiem jedno, że Bóg niczego nie zabiera, ale wszystko daje, spełnia pragnienia, chce tylko dobra w naszym życiu. Ta refleksja wypływa z doświadczenia mojego życia. Jak każda dziewczyna zawsze myślałam o małżeństwie, dzieciach, swoim domu. Pan Bóg chciał czego innego, ale niczego nie zabrał wręcz przeciwnie dał o wiele więcej. Chciałam mieć dzieci i spełniać się w macierzyństwie. On podarował mi duchowe macierzyństwo, podsunął pomysł modlitwy za kobiety, które chcą mieć potomstwo. Proszę dla nich o dar macierzyństwa i modlę się o szczęśliwe rozwiązanie przez 9 miesięcy. Tym sposobem mam wiele duchowych dzieci wyproszonych u Boga, z którymi mam kontakt, mogę oglądać zdjęcia i cieszyć się tym jak się rozwijają. Chciałam mieć dom - Bóg przez przełożonych posłał mnie do Żywca, tam powierzył mi apostolat troski o postulantki, które wstępują do naszego zgromadzenia i rozeznają swoja drogę. Nie mogę nie wspomnieć o tym roczniku Barbary, Aleksandry, Klaudii i Iwony, z którymi mam żywy kontakt, to szczególny dar. Choć wiedziałam, że formacja nie jest dla mnie, ale zrozumiałam, że to Pan Bóg działa a ja po prostu z nimi mam być i może niewiele mogłam dać, ale po prostu byłam i uczyłyśmy się tego bycia we wspólnocie: razem w pracy, na modlitwie, w radości i wtedy kiedy jest trudno i kiedy niektóre z nich obrały inną drogę, drogę do małżeństwa. Dom, o który pozwala mi się troszczyć, ludzie, których spotykam, którym towarzyszę modlitwą polecając ich troski powierzone przy różnych spotkaniach na ulicy, w pociągu. Po 12 latach pobytu w Żywcu, mogę powiedzieć, że to był dla mnie prawdziwy DOM, mogę z serca powtórzyć za Matką Marią: „Dziękuję Bogu za łaskę, że mam własny DOM”. W ten sposób doświadczam, że Pan Bóg powołując do życia zakonnego niczego nie zabiera, tylko hojnie daje. Kiedy oddaję się refleksji z okazji jubileuszu, dziękuje Bogu za 50 lat życia i 25 lat ślubów zakonnych mogę wyznać tak: KOCHAM ŻYCIE, które ofiarował mi BÓG, które jest wielkim darem. Poznałam wiele wspaniałych ludzi, których wciąż spotykam na swojej drodze życia. Tak często myślę: cóż mogę im dać? Nie jestem uczona ani nie mam fakultetów, jestem prostym człowiekiem, kobietą, siostrą zakonną, a Bóg ciągle na nowo mówi: daj im siebie, daj im swoje życie, dziel się sobą. Tak Bóg uczy mnie przez ludzi, którzy mi towarzyszą. Jestem bardzo wdzięczna Bogu za moich przełożonych, moich spowiedników, kierowników duchowych, którzy towarzyszą mi na drogach mojego życia. Nie tylko wtedy kiedy jest pięknie i wszystko się układa, ale wtedy kiedy jest „pod górkę” i w chwilach których nie rozumiem wydarzeń życia, decyzji, doświadczeń z którymi przychodzi się zmierzyć. Bo przecież życie to nie tylko róże, ale to też zawirowania, błędy i kamienie o które się potykamy. Ale to tylko po to by jeszcze bardziej zaufać Panu Bogu a nie sobie. To pewność, że ON zawsze chce dla nas dobra. Dziś dziękuję za życie we wspólnocie bez której nie mogę istnieć. Dziękuję każdej współsiostrze, z którą było dane mi tworzyć wspólnotę. Dziękuje ks. Piotrowi, ks. Krzysztofowi, ks. Bogusławowi za duchowe towarzyszenie, cierpliwość, za bycie i prostowanie ścieżek codziennego życia w tym życia zakonnego, którego uczą swoim przykładem i doświadczeniem. W moim odkrywaniu i drodze codzienności towarzyszą mi motta i słowa: pierwsze śluby: „Zbawieniem Twoim jestem JA”, oraz kiedy składałam śluby wieczyste: „Przyjmij ten Krzyż - znak Odkupienia a zarazem znak sprzeciwu. I im bardziej świat odrzuca Chrystusa, Jego Ewangelię, przykazania, Kościół, im więcej neguje prawdę o Bogu i o człowieku, z tym większą miłością przylgnij do Niego, broń Go, kontempluj . Niech ten Krzyż będzie Ci rękojmią Bożego błogosławieństwa i wiecznego zbawienia”. Teraz analizując swój czas jubileuszowy chcę przytoczyć słowa błogosławionej Marii od Apostołów, które są moją inspiracją i które towarzyszą mi od dłuższego czasu: „Każdy człowiek ma w życiu swoje miejsce, w którym przez spełnienie samego siebie potrafi być szczęśliwy”. Tak, mogę powiedzieć: jestem szczęśliwa, spełniona jako człowiek, kobieta i siostra zakonna i dziękuję Bogu za każdą łaskę którą zostałam obdarzona: „Za łaską Boga jestem, tym kim jestem. /Kor. 15,10/
s. Wioletta Budziak SDS